piątek, 25 lipca 2008

Urlop

Dwa tygodnie minęły i dzisiaj mamy ostatni dzień mojego urlopu. Jak było? Kurewsko beznadziejnie. Mam pecha i ktoś tam na górze mnie nienawidzi. Możliwe, że w poprzednim wcieleniu byłem jakimś psychopatycznym mordercą i teraz spotyka mnie kara boska.
Kiedy pisałem ostatniego posta przez jakiś miesiąc non stop było cudownie ciepło i żadna chmura nie zasłaniała słońca. Sobota zapowiadała się cudownie i rzeczywiście taka była. Przyjechaliśmy na miejsce i z otwartymi buziami oglądaliśmy cudne góry a wieczorem już byliśmy przygotowani na górskie eskapady. No i rano zaczęło się. Jak zaczęło lać tak przez cały tydzień nie widziałem słońca.
Czy to nie jest wkurwiające? Człowiek tyra cały rok, żeby przez 2 tygodnie odpocząć a tu coś takiego. Już sobie powiedziałem - oszczędzam i za rok wyjeżdżam gdzieś gdzie słońce jest cały rok (Bali, Seszele a może nawet Hawaii) a wy moknijcie sobie w tym popieprzonym kraju. Wiem, że tutaj wszystko jest na odwrót (benzyna droższa niż w Szwecji, złodzieje
i idioci w Sejmie, Prezydent nie umiejący angielskiego) ale żeby nawet pogoda taka popierdolona była?
Już w górach sobie powiedziałem "Ok, spoko, może się zdarzyć. Wrócisz i resztę urlopu spędzisz na rowerze". Niedziela była super. Ale wtedy moje lenistwo wyszło. Doszedłem do wniosku, że je
stem zmęczony i wkurwiony po podróży to mam prawo cały dzień leżeć. I co??? W poniedziałek znowu chmury, wiatr i deszcz i tak cały tydzień. Wczoraj tylko coś wyjrzało zza chmur to od razu ubrałem się i z mordą uśmiechniętą pobiegłem do garażu po rower. Wiecie co się stało? Po stu metrach mojej wycieczki do garażu tyko walnął piorun i w przeciągu minuty stałem całkowicie mokry i zrezygnowany na środku ulicy - poczłapałem smutno do domu. Wkurwiające jest tylko to że jak zamknąłem dzwi to ulewa przeszła całkowicie. Fuck!!!! Jak z filmu o jakimś pechowcu, idiocie, frajerze czy kimś podobnym. Także jeżeli nie chcesz dzielić mojego losu - radzę Ci uciekać ode mnie. To może być zaraźliwe. Zostaje mi tylko siedzieć przed kompem i oglądać wylansowane piętnastki na gronie. Wrzucam tutaj kilka zdj z wyjazdu (nie oglądajcie tego - tam nic nie widać - ciągle byłem w chmurach). Też sobie powiedziałem, że nigdy w życiu nie zabiorę aparatu na jakieś wycieczki. Targać to ciężkie 3 kilowe cholerstwo na 2000 npm, żeby zobaczyć wielkie NIC to już przesada. Koniec z landszaftem. Od dzisiaj robię tylko zdjęcia babci w Wielkanoc albo dekielków od szkieł. A poproś mnie tylko, żebym wziął aparat w plecak dalej niż 100 metrów od domu to nie ręczę za siebie.

















































Brak komentarzy: