środa, 30 lipca 2008

Słowacja

Stara Lubovna i Kezmarok. Dwa miasteczka które mają swój urok. Niestety jak się zjawiłem było jak zwykle na odwrót.

































































Katedra może i ładna ale po ataku jakieś zdewociałej Słowaczki nie dla mnie i wyzwala teraz strasznie negatywne emocje. Od dzisiaj będę unikał znaczka z przekreślonym aparatem - chce zachować jeszcze zęby... i aparat.
















































W rzeczywistości to miał być portret Skorupy a teraz przyjmijmy że to jest jakieś "abstract style". Ech... różne rzeczy ludzie robią po śliwowicy.

poniedziałek, 28 lipca 2008

W chmurach

Kolejne zdjęcia gór tfuuuuuu - chmur część II.
























piątek, 25 lipca 2008

Urlop

Dwa tygodnie minęły i dzisiaj mamy ostatni dzień mojego urlopu. Jak było? Kurewsko beznadziejnie. Mam pecha i ktoś tam na górze mnie nienawidzi. Możliwe, że w poprzednim wcieleniu byłem jakimś psychopatycznym mordercą i teraz spotyka mnie kara boska.
Kiedy pisałem ostatniego posta przez jakiś miesiąc non stop było cudownie ciepło i żadna chmura nie zasłaniała słońca. Sobota zapowiadała się cudownie i rzeczywiście taka była. Przyjechaliśmy na miejsce i z otwartymi buziami oglądaliśmy cudne góry a wieczorem już byliśmy przygotowani na górskie eskapady. No i rano zaczęło się. Jak zaczęło lać tak przez cały tydzień nie widziałem słońca.
Czy to nie jest wkurwiające? Człowiek tyra cały rok, żeby przez 2 tygodnie odpocząć a tu coś takiego. Już sobie powiedziałem - oszczędzam i za rok wyjeżdżam gdzieś gdzie słońce jest cały rok (Bali, Seszele a może nawet Hawaii) a wy moknijcie sobie w tym popieprzonym kraju. Wiem, że tutaj wszystko jest na odwrót (benzyna droższa niż w Szwecji, złodzieje
i idioci w Sejmie, Prezydent nie umiejący angielskiego) ale żeby nawet pogoda taka popierdolona była?
Już w górach sobie powiedziałem "Ok, spoko, może się zdarzyć. Wrócisz i resztę urlopu spędzisz na rowerze". Niedziela była super. Ale wtedy moje lenistwo wyszło. Doszedłem do wniosku, że je
stem zmęczony i wkurwiony po podróży to mam prawo cały dzień leżeć. I co??? W poniedziałek znowu chmury, wiatr i deszcz i tak cały tydzień. Wczoraj tylko coś wyjrzało zza chmur to od razu ubrałem się i z mordą uśmiechniętą pobiegłem do garażu po rower. Wiecie co się stało? Po stu metrach mojej wycieczki do garażu tyko walnął piorun i w przeciągu minuty stałem całkowicie mokry i zrezygnowany na środku ulicy - poczłapałem smutno do domu. Wkurwiające jest tylko to że jak zamknąłem dzwi to ulewa przeszła całkowicie. Fuck!!!! Jak z filmu o jakimś pechowcu, idiocie, frajerze czy kimś podobnym. Także jeżeli nie chcesz dzielić mojego losu - radzę Ci uciekać ode mnie. To może być zaraźliwe. Zostaje mi tylko siedzieć przed kompem i oglądać wylansowane piętnastki na gronie. Wrzucam tutaj kilka zdj z wyjazdu (nie oglądajcie tego - tam nic nie widać - ciągle byłem w chmurach). Też sobie powiedziałem, że nigdy w życiu nie zabiorę aparatu na jakieś wycieczki. Targać to ciężkie 3 kilowe cholerstwo na 2000 npm, żeby zobaczyć wielkie NIC to już przesada. Koniec z landszaftem. Od dzisiaj robię tylko zdjęcia babci w Wielkanoc albo dekielków od szkieł. A poproś mnie tylko, żebym wziął aparat w plecak dalej niż 100 metrów od domu to nie ręczę za siebie.

















































piątek, 11 lipca 2008

Ach jak cudownie.

Nadejszła wiekopomna chwila!!! Jeszcze tylko godzinka i będe wolny - urlop mam moi drodzy!!! Yeeehaaaaa!!!
Czyż to nie chore, że człowiek zapieprza z wywalonym jęzorem przez cały rok, żeby nacieszył sie wolnością przez 2 tygodnie? - Tak, chore. Niektórzy temu się sprzeciwiają i można takich panów spotkać codziennie koło tej samej bramy ze świeżą buteleczką Beaujolais. No ale czy takiemu jest źle? Rozporządza własnym czasem tak jak mu się tylko podoba, robi to co chce, nie słucha pierdolenia szefa o tym, że jest mało efektywny i nie musi wstawać o 5:30 rano żeby zdążyć na śmierdzący autobus, który w drodze powrotnej i tak się rozjebie i będzie sobie czekać na trasie na następny rozjebany i śmierdzący autobus. Ba i ma więcej niż my. Chociażby marskość wątroby.
Tak czy inaczej jak już wspomniałem za godzinkę będe wolny. I następuje całkowite oderwanie się od rutyny. Nie będzie słuchania narzekań, nie będzie patrzenia na te przebrzydłe mordy i nie będzie męczących powrotów z pracy rozjebanym i śmierdzącym autobusem. Ach jak cudownie!!!
Chciałem poinformować moje "wielkie" grono czytelników, że przez najbliższe 2 tygodnie nie będzie żadnego posta. Nie macie sobie nawet o czym marzyć. Ja wypoczywam!!! W tym czasie prawdopodobnie będe zdobywał szczyty z sześcioma kilogramami bagażu w plecaku (statyw, filtry, aparat, moje jedzenie, kurteczka i kobieta). Do zo po powrocie. Tschus!!!

sobota, 5 lipca 2008

Sobota

"Sobota – szósty dzień tygodnia. W tradycji biblijnej – chrześcijańskiej i żydowskiej gdzie za pierwszy dzień tygodnia uznawana jest niedziela, sobota jest siódmym, ostatnim dniem tygodnia.W religii żydowskiej sobota jest dniem świątecznym, zwanym szabatem. Biblijna opowieść o stworzeniu świata wyjaśnia jej genezę – ostatniego dnia tygodnia Bóg odpoczął po dziele stworzenia. W ortodoksyjnym judaizmie ściśle przestrzegany jest nakaz powstrzymania się od pracy."
W moim przypadku sobota to dzień męczarni i chyba bardziej lubie poniedziałek, niż to cholerstwo. Głównym powodem tej mojej sympatii są skutki poprzedniego dnia. KAC - Kurewska Abrakadabra Czachy - ktoś genialny rozszyfrował w końcu ten diabelski skrót. Nie wiem co się dzieje z moim organizmem ale już potrafię mieć kaca po 3 piwach, wypitych poprzedniego dnia. Pewnie już się przyzwyczaił do piątkowych, wielkich dawek złotego płynu. Umarłbym dzisiaj gdyby nie jeden fakt - wyobraźcie sobie że znalazłem jeszcze dwie buteleczki wina.

Druga sprawa - przebywam cały dzień w domu czyli jestem zmuszony obcować także ze swoją rodzinką. Ludzie chciałbym 5 minut mieć dla siebie samego a nie biegać dookoła was. Dochodzę do wniosku, że jestem raczej socjopatą i niedługo ktoś będzie mnie musiał trzymać w zamknięciu dla dobra społeczeństwa.

Tym, którzy mnie nie znają chciałbym wyjaśnić, że może troszeczkę przesadzam. Nie mam jeszcze zaawansowanego stadium alkoholizmu czyli trzęsiawki rąk, wynoszeniem z domu pierścionków mamy i knuciem jak tutaj zabrać babci w parku torebkę z rentą w środku.