niedziela, 28 września 2008

7:00

Po całym tygodniu budzenia się o 5:30 nad ranem myślałem, że w weekend będę mógł pospać i leniuchować do 11 godziny. No i jak zwykle cały misterny plan w pizdu. O 7 jakieś wrzaski, biegania, że nawet umarły by się obudził. Chcąc, nie chcąc wstałem i niewiele myśląc szybko wybiegłem z domu z aparatem w ręku. Pomyślałem, że o tej porze to las może cudnie wyglądać. Nie pomyliłem się. Promienie słońca o tej porze dają świetny efekt i można się trochę pobawić z aparatem.
Nie brałem jednak pod uwagę tego że to jest rezerwat i może tam być trochę futrzaków. Co chwila mi coś latało nad głową albo gałęzie się łamały bynajmniej nie pod moimi racicami. Patrząc na ścieżkę porytą od obślinionych ryjów zdałem sobie szybko sprawę, że ja jestem sam a ich cała paka i nawet puszka gazu ani rower mi nie pomogą przed wściekłymi, wielkimi, chcącymi tylko spuścić wpierdziel potworami. Uciekłem szybko.


Wracając z przeraźliwej głuszy spotkałem drwali znęcających się nad biednym drzewem. Trochę się przestraszyłem na początku jak zauważyłem, że idąc za mną bawią się wielkimi siekierami i w tym samym czasie radośnie podgwizdują sobie pod nosem. Pomyślałem sobie wtedy o siekierze tkwiącej w mojej szyi i o dzikach jak o jakiś łagodnych szczeniaczkach - chciałem tam wracać. Tak czy inaczej po kilku minutach marszu za mną zapytali się czy jestem jakimś fotografem z gazety. Okazali się bardzo sympatyczni. Jeden nawet dał się sfotografować. To jest Pan Janek - drwal z Modrzewiny. Tylko teraz tak się zastanawiam po moim chlapaniu jęzorem czy Gazeta Wyborcza nie zyskała o jednego czytelnika więcej poszukującego swojego zdjęcia w stadzie innych kotletów.

poniedziałek, 22 września 2008

niedziela, 7 września 2008